Tegoroczny
okres ferii kończył się 12 lutego. Na ten dzień akurat
został wyznaczony termin 13 (jak to określił z przymrużeniem
oka na odprawie organizator - jubileuszowego) Rajdu
Walentynkowego. No, a że jako załoga czujemy się ze sobą
związani emocjonalnie, a w regulaminie nie było ograniczeń
do załóg różnopłciowych, postanowiliśmy wystartować.
Przed rajdem pojawiło się trochę informacji na FB, wiec
mniej więcej było wiadomo czego się możemy spodziewać: że
będą dwa odcinki, że pierwszy będzie specjalny, a drugi
turystyczny i to składający się z trzech części, trochę
wyjaśnień odnośnie zasad przejeżdżania poszczególnych
odcinków. Jedyne czego nie było to podanej informacji, że na
placu targowym w Mosinie będzie piź...ło jak za Cara
Iwana... No a temperatura była na prawdę niska... Na
szczęście spotkaliśmy się z ciepłym przyjęciem
organizatorów, nie mówiąc już o ich gorących pozdrowieniach.
No i zaczęły się zjeżdżać bolidy! Szczególną uwagę przykuł
samochód załogi nr 13. Oserduszkowany do cna. "Obrabowali
dilera Algidy" - taka była nasza pierwsza myśl :-) A to
chodziło o dodatkową klasyfikację, na najładniej
przyozdobiony walentykowo samochód.
Potem standard - odprawa - tłumaczenie zasad i wyjazd na
trasę odcinka specjalnego. Ten pierwszy odcinek polegał na
przejechaniu mapy, po kolei, po punktach z itinerara. Trasa
do przejechania miała niecałe 4 km, a czas 30 minut, wiec
spoko.
No i jedziemy po kolei - ciach - pierwszy punkt - jakieś
wymuszenie - drugie - jakiś pekap - drugi... Schody zaczęły
się na powrocie... Która trasa jest krótsza? Głosowanie nie
dało jednoznacznej odpowiedzi, wiec trzeba się było uciec do
wyrafinowanych technik pomiaru - kartka, ołówek i.... jest!
Wariant z ponownym przejazdem przed jeden z pekapów wygrał!
No to jazda. Jeszcze tylko inspekcja pociągu IC relacji
Wrocław - Poznań i jesteśmy znów na placu. Karta drogowa
oddana i odjazd na próby.
Próby jak to próby w Mosinie. Plac, pachołki, lampy, piasek
na placu - standard. My niestety naszym dyliżansem większych
szans nie mamy. Stojąc w kolejce obserwowaliśmy przejazdy
konkurencji. W pewnej chwili zaczęliśmy się zastanawiać czy
mamy te same "papiery" na próby, bo przejazdy były... cóż...
może ujmę to tak - momentami widać było, że czasami plany
prób traktowane są jedynie jako propozycja przejazdu, a nie
obowiązujący sposób ich przejechania ;-)
Po próbach - wyjazd na odcinek turystyczny. Jego pierwsza
część to itinerer realny - luzik. Jako PKP-y tablice
organizatora i zadania. No to jedziemy - idzie dobrze. Nikt
się nie spina bo czasu na drugi odcinek jest aż 3 godziny, a
odległość - ok. 38 km. Wszystko szło dobrze do momentu, gdy
w kratce pojawił się bożonarodzeniowy napis "CHOINKA 1". Na
odprawie mowy na ten temat nie było, więc trzeba było
sięgnąć do zakamarków pamięci i przypomnieć sobie jak się to
jedzie. Aha - już! Zostaw jedną z prawej, zostaw dwie z
lewej... No to zostawiamy. Po kilku minutach hop! i znów w
kratkach. Na końcu pierwszej części odcinka turystycznego
jeszcze jedna - taka - mikrochoinka i pyk! Część pierwsza
zaliczona.
Druga część turystyki to opowieść o sercowych kłopotach
niejakiego Walentego, który musiał się zmagać ze swym
niesfornym kolegą Ludwikiem i to jeszcze w podróży. Gdzie on
nie był, czego nie przeżywał długo by opowiadać. Faktem jest
natomiast, że podążając jego śladami przejechaliśmy tę część
bez pudła. Tutaj pekapami były skręty w prawo, w lewo,
ograniczenia prędkości oraz "trójkąty" - wszystko w
odpowiedniej "wadze" serduszek, które trzeba było wpisywać w
kartę drogową. No rysowanie tych serduszek w ruchu było
najzabawniejsze! Podczas przepisywania karty "na czysto" był
jeden rechot w aucie :-)
Walenty przejechany - czas na "czerwoną linię". Jedziemy tą
linią, jedziemy. Czekamy na jakieś "wyloty" z trasy... i
jest! Constans wyrzuca nas w teren! Szybka analiza wariantów
powrotu, wybór trasy i odjazd. Po kilku minutach jesteśmy
znów na kresce. W tej części constansem były nieparzyste
"trójkąty", więc trzeba było się mieć na baczności. O! Drugi
wylot z kreski. Krótka pętla i z powrotem. Następnie kreska
pokrywała się z constansami co wzbudziło nasz niepokój.
Kurczę! Chyba gdzieś pomyliliśmy te parzyste i
nieparzyste... Rzut oka na zegar - mamy jeszcze ponad
godzinę... Krótka decyzja - sprawdzamy. Powrót - kontrola -
wszystko o.k. :-) Po prostu było łatwo.
Ostatnia część to krótki itinerer z realu, więc cudów nie
było. Jeszcze tankowanie na Orlenie (kawka, czekolada,
hot-dog i co ino) i po 5 km meta przy Zagrodzie Chłopskiej.
Dość nietypową inicjatywą wykazał się restaurator
przygotowując różne dania. My wylosowaliśmy trzy pomidorowe
i żurek, a na drugie pierogi i dewolaje.
No a potem czekamy, czekamy... Z boków dochodzą nas głosy
dyskusji o różnych wariantach przejazdu, o pekapach, o
choinkach itd. jak to w oczekiwaniu na wyniki. Wiszą już
wyniki prób oraz wzorzec pierwszego odcinka (tego
specjalnego). W próbach mamy 5-te, więc nie jest źle.
Pierwszy odcinek przejechaliśmy "na czysto", więc też o.k.
No dobra! Żarty na bok! Pojawiła się wzorcowa karta drogowa.
Sprawdzamy, sprawdzamy - numery, zadania, serduszka...
Wszystko się zgadza! Mówiąc wprost - może być piąte miejsce
lub lepiej! Za chwilę... są wyniki! Drugie!!! Marek Śmiglak
tradycyjnie nam nałupał na próbach.
Potem puchary, gratulacje, nagrody czyli to co każdy lubi!
Podziękowania, pożegnania i do domu. Rajd przeszedł do
historii.
Z naszego punktu widzenia rajd był bardzo fajny. Trasa
urozmaicona i ciekawa. Przez podział na odcinki i części
wymagała koncentracji i skupienia przez cały czas, czyli
tego o co w rajdach chodzi. Gratulacje dla organizatorów i
autorów trasy!
|